środa, 29 lipca 2015

Gnamy!

Gnamy przez Olsztyn! No, i jeszcze dalej. Pedałujemy za jego granice, gdzie liściasto-zielone wygrywa z polbrukiem. Przemierzamy gęstą, łopoczącą Warmię. Jezioro po lewej, jezioro po prawej. Gnamy i przeganiany muchy, komary, ważki i bąki. Pamiętając o zwykłej przyzwoitości i buddyjskich naukach, staramy się omijać wędrujące w poprzek ślimaki. Bocianie gniazda są kompasem, które klekotem wskazują kierunek. Wioski rozsiadły się niczym kury znoszące na grzędzie czas i geografię. Szczekanie psów w opłotkach dowodzi, że śmigamy aż miło! Po jednej  stronie las, po drugiej plisowana zieloność wody. Ścigamy się do granic zmęczenia, które nie ma końca. Słońce pełga na skroniach i wierzchołkach drzew. Na czołach wiatr tańczy transowe pogo, a przyspieszone oddechy mówią, że każdy pruje, ile ma sił w nogach i płucach. Mówiąc wprost - zapierdalamy aż miło, aż tyłki podskakują nam na kamienistych czkawkach ziemi. Zapierdalamy przez Krainę Nod, przez Atlantydę Północy, unieważniając Historię. I jesteśmy szczęśliwi!
Przodem pędzi Ona - dwa warkoczyki, które zaplotłem nieporadnie dzisiejszego ranka, przy wrzaskach i pretensjach o barbarzyński brak delikatności. Te dwa warkoczyki udowadniają mi, że jest po Różewiczu nadzieja, że wszystko toczy się od nowa i po swojemu, jak nasze rowerowanie, i niektórych wierszy lepiej nie pamiętać, żeby żyć. Niech tak będzie. Dwa warkoczyki spięte na rezolutnej głowie siedmioletniego człowieka, który odkrywa świat dla siebie, a dla mnie czyni go nago oczywistym, wstydliwym i rozpoczynającym się wciąż od nowa i od nowa. Dwa warkoczyki, które widzę na przedzie, które podskakują figlarnie na nierównościach, każą mi pedałować dalej i dalej. Zapierdalam więc, do utraty tchu, byle wciąż widzieć przed sobą dwa dwa podskakujące warkoczyki. Zapierdalam, obiecując sobie: mniej Różewicza, mniej alkoholu, mniej fajek. Więcej rowerowania z dwoma warkoczykami na przedzie.

sobota, 11 lipca 2015

Otwarty regionalizm - milczący lament i wstyd

"Borussia" organizuje w dniach 17-19 lipca III Forum Otwartego Regionalizmu, biorąc tym razem pod lupę transformacje kulturowe i społeczne Peerelu - lata 1945-1989. Doproszony do panelu z Anną Janko i Ingą Iwasiów (moderatorem będzie profesor Sławomir Buryła), mam - z grubsza rzecz biorąc - określić rodzinną i plemienną pamięć o roku 1945...
Ta pamięć jest milczeniem pamięci. Jej depozytariuszką była moja babka. O czasie powojennym, jak i całej repatrianckiej zawierusze nigdy nie zająknęła się ani słowem. O tym się nie mówiło przy rodzinnym stole. Temat tabu. Od czasu do czasu, półgębkiem babka mitologizowała swoje jedyne miejsce na świecie - Litwę, Troki, Siedorance, hiperbolizując, idealizując, konfabulując i zarazem spluwając przez ramię. To od niej dowiedziałem, że w Wilii pływały szczupaki wielkości wieloryba. Warmia pozostała dla niej ziemią jałową, egzystencjalnym dryfem, hotelowym przeczekaniem do śmierci. Nigdy nie mówiła o Polsce, jednocześnie i mnie zaszczepiając do tego słowa stosunek wtórny, mglisty, nieokreślony. Teraźniejszość wywoływała w niej wyłącznie irytację. Zawsze wolała Niemca od Ruska, wobec Ukraińców była nieufna, o Żydach nigdy nie powiedziała ani dobrego, ani złego słowa, jakby nie istnieli. Dziadek zapił się na śmierć w latach pięćdziesiątych, po nim na śmierć zapiło się jego trzech synów na ganku wioskowego geesu. Koniec sagi w linii męskiej. Fanfary prowincjonalnego fatum!
Myśląc o swojej tożsamości, staję się małym chłopcem, który gładząc nerwowo starte kolano, przeciąga palcem po wielkim strupie i przedłuża chwilę, by oderwać kawałek czarnej, zakrzepłej, gruzłowatej krwi. Ale nie ma w tym ekscytacji oddzielania ciała obcego. Wprost przeciwnie. Mięso. Niepokoi mnie "Róża" Smarzowskiego, niepokoi mnie "1945" Grzebałkowskiej, niepokoi mnie "Z krainy Nod" Kruka, niepokoi mnie rodzinna cisza, bliska amnezji, bo chyba oszczędzono mi pamięci zdarzeń, których mógłbym sobie nie...
Może babka milczała, by oszczędzić mi plemiennego lamentu i wstydu. Bo zanim zacząłem się uczyć angielskiego z tekstów ulubionych kapel, zanim dopadł mnie obowiązkowy rosyjski w szkole średniej, poznałem znaczenie słów pisanych (a jakże!) gotykiem: "zucker", "pfeffer", "salz", "mehl". Ceramiczne pojemniki w kremowym kolorze przez wiele lat stały w środkowej półce kuchennego kredensu. Ot, taka to moja "borussiańska" opowieść. Banalna i powtarzalna w wielu warmińsko-mazursko-repartianckich rodzinach. Z tego nie nie powstanie żadna powieść. Bo nie dorosłem, bo nie dojrzałem, chociażby do takich opowieści, jakie opowiadała Joanna Wilengowska  z czasów pierwszego "Portretu".

poniedziałek, 6 lipca 2015

SPP - Olsztyński debiut 2015

Szanowni młodzi Twórcy z Warmii i Mazur, nie ma wyjścia, bo i innej drogi nie ma: trzeba debiutować. To raczej nie do obejścia, a w przyszłości, kto wie, może zdarzy się Wam być ambasadorami dóbr konkretniejszych niż literatura.
Olsztyński Oddział Stowarzyszenia Pisarzy Polskich ogłosił (przekierowuję za notą Tomasza Białkowskiego) konkurs na tom wierszy. Warunków jest kilka, a nagroda jedna i fundamentalna: książka. Nie wirtualna, nie netowa, lecz konkretna: z okładkami, kartkami, ich szelestem, zapachem i namacalną fakturą pod palcami. To taki stary i bardzo realny objaw pisania. Autor musi być zamieszkały lub urodzony (choć chyba nie poczęty) w obrębie województwa warmińsko-mazurskiego, musi być przed debiutem, a zgłoszony tom wierszy - dziewiczy w sensie publikacji. Prace należy zgłaszać na adres olsztyńskiego oddziału do 15 sierpnia. Co bardzo ważne, organizator zobowiązuje się wydać książkę zwycięzcy do końca listopada tego roku. Szczegóły - tutaj.