czwartek, 21 kwietnia 2016

Złota Halabarda - memento mistrzów dalekiego planu

Hamlet to bułka z masłem i coś okropnie banalnego. Parafrazując Peipera, można powiedzieć: pokażcie mi aktora, która zagra efemeryczny zad psa, a powiem wam o nim więcej niż niejeden biograf. Epizod ma znaczenie, zwłaszcza gdy ludzkość zżera kult nadobecności, a artyści tłoczą się na proscenium, wyrywając sobie ochy i achy widowni. Im mniejszy epizod, tym większe, semantyczne ciążenie, ponieważ na drugim, trzecim, dziesiątym planie rozgrywają się dramaty pozornej znikomości, a ich kilkusekundowi bohaterowie błagają o wysłuchanie. 
Ubiegłej niedzieli, w Olsztyńskim Teatrze Lalek, przyznano po raz piąty Złotą Halabardę - nagrodę za najmniejszą kreację aktorską. Konkurencja była ogromna i godna eposu. O laur scenicznej mikroobecności walczyli aktorzy nominowani - uwaga!, uwaga! - za role: kaktusa, francuskiego klucza i polędwicy w kosmosie, firanki, warunków atmosferycznych na morzu, tylnej części psa, łapy niedźwiedzia, okrętowej lampy, planszy z napisem "Wrrr", drugiej pary oczu, słonia morskiego, lewitujących noży i łyżek. Zamiast antropomorfizacji, zamiast człowieczego narcyzmu - animizacja i reifikacja! Moim faworytem była skromna plansza z napisem "Wrrr", bo wyczuwałem w nim onomatopeiczny kryzys języka, zwycięzcą okazały się warunki atmosferyczne na morzu. Gratuluję zdawkowym biciem brawo dwoma małymi palcami.
Jednym słowem: jesteśmy częścią większej całości. Wszystko zdaje się to potwierdzać: i metafizyka, i eschatologia, i fizjologia, oraz tak zwane stosunki społeczne. Im szybciej człowiek uświadomi sobie pars pro toto własnej egzystencji, tym łaskawiej los oszczędzi mu wielu rozczarowań. 
Podczas Gali doszło również do spektakularnego coming outu. Aktor dramatyczny, który w todze sztuki poważnej na co dzień chodzi, zaprezentował teledysk o wiele mówiącym tytule "Wyznanie".