wtorek, 20 grudnia 2016

Papierówka

Tekst do lokalsów. Olsztyńskich i okolicznych.
Jedna z gminnych post-mądrości powiada, że literatura, choć powstaje w samotności, karmi się literaturą - innymi tekstami. A Gombrowicz rzecz wysubtelnia: "Duch rodzi się z imitacji ducha. Najpierw trzeba chcieć być pisarzem, żeby nim zostać." Wspominam o tym z dwóch powodów. Po pierwsze: od 1 lutego 2017 roku Miejski Ośrodek Kultury w Olsztynie uruchamia projekt literacki "Papierówka", na który składać się będzie kurs kreatywnego pisania i dyżur literacki. Po drugie: szefowa MOK-u zaproponowała mi pilotowanie obu przedsięwzięć. Propozycję przyjąłem, wierząc, że wcześniejsze, pokrewne działania w krakowskiej Fundacji "Znaczy się", czy ogólnopolskiej "Maszynie do pisania", można przeszczepić na rodzimy, warmiński grunt. Tym bardziej, że olsztyńskiej literaturze potrzeba świeżej krwi. Stare kocury spasły się (i mnie przybyło trochę kilo ego), chadzają własnym drogami, a debiutującej młodzieży jak na lekarstwo.

Kurs kreatywnego pisania to forma literackiego laboratorium. Będziemy operować na żywych, powstających podczas spotkań tekstach. Zawsze warto otworzyć pacjenta i zobaczyć, jak jest zbudowany, bez czego nie może żyć, a co można mu spokojnie i bez wyrzutów sumienia wyciąć, co jest niezbędne, a co tylko udaje ważność, gdy w istocie jest anatomicznym bibelotem, ornamentem, czymś w rodzaju pęcherzyka żółciowego, którego przydatność wciąż dzieli świat lekarski. Literatura jest jak chirurgia, w ostatecznym rachunku zawsze idzie o to, żeby wyciąć. Żeby pisząc mniej, powiedzieć de facto więcej (sam mam do dzisiaj z tym problem i skalpel wypada mi z rąk). Mam nadzieję, że podczas wiwisekcji nie zejdzie nam wielu pacjentów i że - wzorem Szekspira - trup nie będzie się ścielił gęsto. Kurs kreatywnego pisania nie oferuje żadnego patentu na bestseller ani nie przepotwarza się w toporną naukę składania tekstów. Skierowany do początkujących twórców odpowiada na dwie skrajnie odmienne tendencje. Jedna, iście romantyczna, mówi, że wszystko zawiera się w nieokiełznanej domenie ducha, natchnienia, wieszczenia. Skutkuje to często zalewem samopożerającej się grafomanii, wyważaniem otwartych drzwi, tryumfalnym obnoszeniem totemu banału. Wieszczom, zwłaszcza w prozie, zawsze odpowiadam za Nienackim, że natchnienie natchnieniem, ale pisanie trzeba wysiedzieć, to ból - iście fizyczny - dupy, a jak ktoś uważa, że sprawnie fechtuje frazuje, niech zobaczy, jakie pchnięcia zadawał Mann z Dostojewskim. Drugą, przeciwną tendencją jest mylnie rozumiana przez młodych "profesjonalizacja pisania". Owszem, spotykając się, będziemy notować sobie najróżniejsze patenty i triki, stosowane bezczelnie w literaturze, ale w żaden sposób nie można z nich czynić recepty na tekst, który chce znaczyć, i który znaczy, a przede wszystkim, za który można dać się pokroić (znowu ta chirurgia). Każda inna literatura jest godna wyłącznie szpadla grabarza. Dużo złego w tym względzie zrobiły najróżniejsze poradniki, przepisane z amerykańskiego rynku. Jednym słowem: będziemy się spotykać, żeby nabierać świadomości języka, jego nieokiełznanej i tym samym fantastycznej natury.
Dyżur literacki to podobny dzwon, ale inna parafia, inny różaniec, inna para kaloszy. Skierowany jest do "szufladowców", do introwertycznych z natury, bądź konieczności, bulimistów pendrive'ów, twardych dysków, teczek na gumkę lub wiązanych tasiemką. Chodzi o to, że jednego dnia, w konkretnym miejscu, o konkretnej godzinie, można przynieść swój tekst. Można go przeczytać lub dać do przeczytania. Można o nim porozmawiać (choć niekoniecznie, nic na siłę), można usłyszeć, jak go słyszy, jak go rozumie ktoś inny. Można puścić tekst w żywy obieg. Nie sieciowy, nie wirtualny, lecz komunikujący się z drugim człowiekiem i sprawdzić, czy rezonuje, czy znaczy coś dla kogoś innego niż autor. I ja pacholęciem-debiutantem będąc, spotkałem życzliwie, ale i szczere ucho. Odnoszę wrażenie, że dzisiejsi młodzi twórcy, w obliczu wszędobylskiego pragmatyzmu i natychmiastowej komercjalizacji "talentów" funkcjonują w dużym rozproszeniu. Ja miałem swój "Portret", zbieraninę cudownych freaków, a dzisiejsi Rimbaudowie i Kafki? Odbierają sygnały, że hołdują, być może szlachetnemu, jednak niewydarzonemu frajerstwu, skoro żyćko jest funkcją trzech słów: kasa, kasa, kasa. Przyjdźcie na dyżur literacki. Choć jesteście jedyni w swoim pisaniu, nie jesteście jedni. Max Stirner to kłamstwo.
Każdego, kto przeczytał ten tekst, proszę o rozsyłanie wici. Spotykamy się 1 lutego, o godzinie 18.00, w sali kameralnej Amfiteatru. Wstęp wolny. W sprawie pytań i szczegółowych informacji - kontakt: papierowka@mok.olsztyn.pl Miejski Ośrodek Kultury utworzył na facebooku wydarzenie. Można się zgłaszać, komentować, obserwować: papierówka