piątek, 22 sierpnia 2014

Puczel rulez!

Matka
Dziewczyna na huśtawce

Początki mojego zachwytu nad malarstwem Jarosława Puczela są łatwe do ustalenia: 31 stycznia 2013 roku, czwartek, godzina 18.00, olsztyńska Galeria "Sztuka na piętrze". Szedłem na jego wystawę ze zmopsiałą miną wernisażowego kipera, a wyszedłem w zachwycie, w którym tkwię niezmiennie do dzisiaj. Po pas, po szyję, po dziurki w nosie, czemu rzecz jasna nie towarzyszy irytacja, jak przy wcześniejszym poście o ponowoczesności.
To obrazy, które pozostają pod powiekami i gęstnieją w intrygujący powidok. Co tam Sasnal, Bujnowski, Maciejowski - Puczel, on to dopiero maluje "Ładnie". Na moje oko ta twórczość koresponduje jakoś z Hooperem - co powiedziawszy kiedyś w większym gronie, wywołałem cyniczne wzdęcie warg krytyków sztuki współczesnej.
Z typową dla ignoranta swadą rzucam nazwiskami, bo też, gdy pisze się o malarstwie papier jest bardzo cierpliwy i wszystko zniesie. Można by dużo i długo o jego "metafizyce" samotności i codzienności, o dyskretnej, ale intensywnej czułości, o dojmującej, szlachetnej formie pustki, opustoszałym świecie znaków, jakiejś nieprawdopodobnej formie skupienia, sprawiającej, że chwila staje się rozkwitającą opowieścią.
Wiadomość dla snobów olsztyńskich, warmińskich i mazurskich, którzy mają jeszcze trochę wolnego miejsca na ścianie nad telewizorem: to "nasz" człowiek w galeriach Miami, Salzburga, Berlina. Kto zna malarstwo Puczela, ten wie, że swoim zachwytem wwożę drzewo do lasu, niczym egzaltowany pracownik tartaku, kto nie zna - przekierowuję na stronę artysty: tutaj
Untitled (Girl in blue)
Egzamin

1 komentarz:

Zapraszam, to jest miejsce na wyrażenie Twojej opinii. (Drobna uwaga: hejting, trolling obrażający język i ludzi nie będzie publikowany.)