środa, 8 października 2014

Roczniki siedemdziesiąte źle obecne (w mediach)

Czy ktoś jeszcze pamięta tę generacyjną kategorię, wymiennie stosowaną z "tekstylnymi" za sprawą antologii "Ha!artu"?  Zdaje się, że minęły wieki od założycielskiego festiwalu w krakowskim "Żaczku". Jak kto z pokoleniowymi łatkami bywa - wietrzeją. Pozostają nazwiska - te najbardziej twórcze albo najbardziej uparte, by pozostać. (Zawsze przemyśliwałem nad pogłębionym studium, które zbadałoby zależność między pisaniem a socjoliteracką determinacją pisania.)
Pozostają nazwiska, powtórzę: najbardziej twórcze, najbardziej uparte albo zarówno i takie, i takie. No i z grubsza, nazwiska mojego pokolenia - mówiąc bardzo oględnie - nie mają dobrej prasy. Czy to przypadek, że medialne przygody, ciążące ku katastrofie, dotyczą twórców z jednego generacyjnego podwórka? Dawne roczniki siedemdziesiąte nie radzą sobie z medialną kreacją, raz za razem przegrywają wizerunkową grę. Jako pokolenie przejściowe, między - mówiąc z grubsza - formacją brulionu, a pokoleniem Masłowskiej, nie potrafią znaleźć odpowiedniej miary i pożądanego dystansu, przyjmując coraz częściej formy karykaturalne. Czuję się zwolniony z podawania konkretnych nazwisk. Raz, że są wśród nich autorzy, których cenię, dwa - lepiej zamilknąć nad medialnymi samobójstwami innych oraz ich "modernistyczną" naturą.
Najgorsze jest to, przepraszam za patosik, że literatura schodzi na dalszy plan. Literatura jako przestrzeń wartości i sensów, jako akuszerka idei i zamachu na rzeczywistość. Trwa wycieranie nią sobie gęby, byleby uzasadnić krzykliwą obecność. Presja sukcesu i bycia słyszalnym jest pustosząca.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zapraszam, to jest miejsce na wyrażenie Twojej opinii. (Drobna uwaga: hejting, trolling obrażający język i ludzi nie będzie publikowany.)