wtorek, 23 grudnia 2014

Dawno, dawno temu w odległej galaktyce...

Na potrzeby przygotowywanego numeru Dekady Literackiej wdałem się z Robertem Ostaszewskim w rozmowę na temat "Walizek hipochondryka". Wtem, ni stąd, ni zowąd, Robert walnął odgrzewanym kotletem o stół:

Porozmawiajmy przez chwilę o tzw. rocznikach 70. w literaturze. Walizki hipochondryka odczytać można jako rodzaj podsumowania przygód i dokonań prozaików, którzy ze sporym szumem wchodzili do literatury na początku lat pierwszych (przygód, w których w pewnym stopniu obaj uczestniczyliśmy), a nawet jako powieść likwidacyjną. Czy Twoim zdaniem pozostało coś ważnego po tych czasach bohaterskich? Albo – inaczej rzecz ujmując – „co się stało z naszą klasą”?
I jakby tego było mało, zaraz wyjął trupa z szafy, pytając:
Jak mi się zdaje, większość dzisiejszych czterdziestoletnich prozaików trafiło na obrzeża literatury. Dlaczego? Czy jest to pochodna kiepskiej kondycji literatury? Czy może zwyczajnie odpuścili?
Mniejsza o moje odpowiedzi. Czas świąteczny, czas przesilenia między nowym a starym, skłania do nostalgiczno-dekadenckich smutów. O swojej formacji (co za niepoprawny patos), o swojej generacji myślę dość umownie, z góry zakładając niezręczne uproszczenia. Zajrzałem do "Tekstyliów" (choć ratio pytało: po kiego grzyba?) i odpadłem, przygnieciony mnogością autorów. Z debiutem i przed to około dwustu nazwisk Anno Domini 2006. Ich liczba skurczyła się dzisiaj do kilku w rejestrze medialnej słyszalności. Zwycięża ten, kto doliczy się dziesięciu. Kto wymieni dwudziestu ten gość! 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zapraszam, to jest miejsce na wyrażenie Twojej opinii. (Drobna uwaga: hejting, trolling obrażający język i ludzi nie będzie publikowany.)