poniedziałek, 29 grudnia 2014

Świąteczne funeralia - Krauze, Barańczak, Salamun

Trzeba wysiąść na moment ze świąteczno-noworocznej karuzeli, choć przyczyna żałobna. Odeszli, jakby na przekór żyjącym, odeszli, jakby się zmówili w swoich odrębnie pięknych światach. Kurczy się ławka klasyków (o dwóch myślę z przekonaniem, podpartym empirią, z twórczością trzeciego miałem kontakt incydentalny). Nie będę się mądrzył, choć dorzucam swoje ziarnko do tworzonych klepsydr. Krauze był jedynym skutecznym antidotum na dominującą żenadę w polskim kinie ostatniej dekady XX i pierwszej dekady XXI wieku. "Dług" i "Plac Zbawiciela" dowodziły, że film może dojmująco opowiadać o rzeczywistości i zapisywać tragiczność zwyczajnego życia. Na jego kolejne filmy można było iść w ciemno. Dzięki Barańczakowi w ogóle zabrałem się za Szekspira, widząc w nim twórcę z krwi i kości, a nie akademicki marmur, żłobiony manieryczną frazą. Ale też autor "Chirurgicznej precyzji" to dla mnie przede wszystkim poeta nowofalowy, który wydzierał język sparszywiałym formom ideologii. Poezję Salamuna znam słabo, ledwie - nomen omen - "Straszne święta" liznąłem gdzieś, kiedyś przypadkiem. Ciekawie pisze o nim, o jego spuściźnie Krzysztof Siwczyk w jednym z ostatnich wydań Wyborczej. Młoda poezja polska przełomu lat 80. i 90. miała dwóch mistrzów. Franka O'Harę zza Wielkiej Wody (no, może też Ashbery) i właśnie Słoweńca, z jego ironicznym "ja", hołdującym potędze wyobraźni.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zapraszam, to jest miejsce na wyrażenie Twojej opinii. (Drobna uwaga: hejting, trolling obrażający język i ludzi nie będzie publikowany.)